
Od 1942r. na ulicach Łysobyk nikt nie usłyszał pozdrowień w języku jidysz: szolem elejchem „pokój wam” i odpowiedzi alejchem szolem „i wam pokój”.
Na mapce z początku lat 60-tych widoczny jest rzut budynku wraz z działką (na zdjęciu żółty budynek). Przed wojną w tym miejscu stał dom murowany z cegły należący do Arona Zyberfisza. Czy zajmował się Zyberfisz, nie udało mi się ustalić. Po wojnie dom zburzono, a na jego fundamentach złożony został drewniany budynek, który zakupiono i przewieziono z okolic Białej Podlaskiej bądź z samego miasta. W budynku do lat 70-tych mieściło się biuro GS. Kiedy Spółdzielnia wybudowała pawilon handlowy wraz z pomieszczeniami biurowymi, budynek opuszczono. Działka należała do rodziny Krzyżanowskich, dlatego właśnie tej rodzinie sprzedano „stare biuro” za niezbyt wygórowaną sumę 180 tys. (Jak mi powiedziano za taką kwotę można było wtedy nabyć np. konia). Okresowo właściciele wynajmowali dom na działalność handlową. W latach 90-tych państwo Adameczkowie (chyba mieszkańcy Charlejowa) prowadzili sklep spożywczy. Po jego likwidacji państwo Skrzypcowie założyli sklep wielobranżowy. Dzisiaj właścicielem tej nieruchomości jest przedsiębiorca z Przytoczna. Kilka lat temu po remoncie budynku prowadził tu sklep spożywczy „Natalia”. Do dzisiaj pozostał tylko szyld. W pewnym okresie przez około rok mieściła się cukiernia.
Patrząc na mapkę, czytelnik dostrzeże, iż w sąsiedztwie opisywanego budynku widnieje działka należąca do Mieczysława Kowalskiego. Na tej bardzo wąskiej działce stał niepozorny dom typu wagonówka należący przed wojną i tuż po wojnie do rodziców Mieczysława – Katarzyny i Jana Kowalskich. Według relacji dom ten od sąsiedniego oddalony był o ok. 1 m, dlatego wejście, rodzaj podwórka, było bardzo wąskie. Budynek spłonął w 1954 lub 1956r., zapalił się od piekarni, do której przylegał. Kowalską nazywano „Gruba Kaśka”, trudniła się ona wyrobem i sprzedażą wędlin. Z relacji zebranych w latach 90-tych mówiono mi, że prowadziła też gospodę. Jej mąż grał na trąbce lub kornecie. Po śmierci męża (zmarł w drodze do Warszawy) ponownie wyszła za mąż za Latka. Ślub brali zimą, w bardzo mroźny dzień. Mróz był tak tęgi, że ponoć gasły świece. Opowiedziano mi zabawną anegdotę jak to syn Mieczysław Kowalski pojechał wozem kupić prosiaka na wyroby: „Mietek z dwoma innymi wozem zaprzężonym w konia pojechali kupić wieprzka. Nie było ich jeden dzień, drugi, trzeci…. W końcu wrócili bez konia wozu i wieprzka”
Na mapce oraz na zdjęciu widoczna jest „ulica bez nazwy”. Uliczkę tę wyodrębnił Jan Szabelski z Leonków, bądź jego ojciec, aby mieć dojazd do swojej posesji. Naprzeciwko domu Zyberfisza przy tej ulicy stoi do dziś dom będący własnością rodziny Krzyżanowskich (na zdjęciu szary budynek). Przed wojną prowadził w nim swoją działalność Piotr Jastrzębski. Poprzedni właściciel nabył niewielki kawałek działki od Szabelskiego z Leonków i wybudował ten dom. Kim była ta osoba, która wybudowała ten dom? Wiem tylko, że to Żydówka, która w 1926r. sprzedała go Jastrzębskiemu. Akt notarialny spisano w kancelarii w Łukowie. Budynek posiada cechy charakterystyczne dla budowli żydowskich – wejście do domu z kilku stron: od wschodu (od ulicy Warszawskiej, dzisiaj Rynek), północy (od „ulicy bez nazwy”) i zachodu (od strony Szabelskich Leonków). Inną jego cechą charakterystyczną są bardzo głębokie i zasobne piwnice, jak mi mówiono, nigdy nie stała w nich woda mimo bliskości rzeki. Piotr Jastrzębski prowadził restaurację. W piwnicach przechowywał beczki z piwem i inne produkty spożywcze. W artykule „W Lubelskiem”, który ukazał się w „Tygodniku Ilustrowanym” w sierpniu 1937r. właściciel restauracji tak odpowiedział na pytanie redaktora, z czego żyje: „Ja tylko z wiosek, zawsze tam ktoś kupi coś, szczególniej na wynos, trochę wódki, wędlin, czasem tytoniu lub papierosów. Dzisiaj trudniej, bo na wsiach powstało ostatnimi laty dużo polskich sklepików, które zagarniają coraz więcej handel miasteczkowy”. Piotr Jastrzębski mieszkał w domu, który stał w miejscu, gdzie obecnie jest wejście do pawilonu handlowego, ale o tym domu w innym poście. Jastrzębski zginął w Oświęcimiu. Po wojnie w 1956r. dom stał się własnością Haliny i Władysława Krzyżanowskich. Pani Halina nazywana była „Lodziarą”, gdyż wyrabiała i sprzedawała lody, bardzo dobre.
Na przełomie lat 70-tych i 80-tych Mieczysław Kowalski opowiedział mojej sąsiadce taką oto historię związaną z wywózką Żydów do Michowa. „Jak wywozili Żydów, to był okropny harmider na Rynku. Ci ludzie nie chcieli iść. Jedna Żydówka miała małe dziecko owinięte w jakieś kapy. Zwróciła się do kogoś: „Weź to dziecko, weź, nie pożałujesz!”. W tym zamieszaniu dziecko wypadło jej z rąk, a ze zwojów tej kapy wysypało się złoto”.
Inną historię opowiedziała mi pani Genowefa. Przed wojną jej ojciec był szewcem, pracował w zakładzie szewskim w Przytocznie, właścicielem chyba był Moszek. W dniu, w którym wywożono Żydów stał wraz z córką nieopodal restauracji Jastrzębskiego. Żydów wywożono na wozach. Na tyle jednego z wozów siedziała córka Moszka. W rękach trzymała czajnik. Zauważyła Rafalskiego i prosiła go, aby ją zabrał i ukrył, choćby pod podłogą. Ojciec p. Genowefy odpowiedział jej pytaniem: „Dzie ja cie schowum?”. Wyjaśnił, że kiedy woda w Wieprzu się podniesie, to w domu pod podłogą stoi.

Przed lodziarnią p. Krzyżanowskiej, lata 80-te. Zdjęcie dzięki uprzejmości p. Ewy Adameczyk.

Lata 80-te, w głębi „stare biuro” GS. Zdjęcie dzięki uprzejmości p. Ewy Adamczyk

W głębi „stare biuro”(budynek w paski), po lewo puste miejsce po spalonym domu rodziny Kowalskich, dalej po lewo widoczny dach nieistniejącej piekarni. Zdjęcie dzięki uprzejmości p. Jolanty Kubisiak.