Ks. Kazimierczak (w latach 1929-1940 proboszcz parafii Łysobyki – obecnie Jeziorzany) i jego siostra z dziewczynkami sypiącymi kwiatki.
Zamieściłam czwartą część zapisków ks. Jana Kazimierczaka odnoszącą się do wydarzeń z września 1939r. i pierwszych miesięcy okupacji na terenie parafii Łysobyki. Ksiądz przytacza fakty i komentuje również to, co działo się w bliższej i dalszej okolicy.
(..?) tak zaznaczałam te wyrazy, których nie mogłam odczytać
Na terenach, gdzie byli bolszewicy najgorzej zachowywali się Żydzi, Ukraińcy i bandyci, którzy, ci ostatni, zostawali nawet komisarzami (Łosice – Coruk skazany na 12 lat więzienia za napady i zabójstwo). Rozstrzeliwali oficerów naszych, rabowali uchodźców. Dziś po kilku miesiącach za Bugiem podobno diametralnie zmieniły się nastroje probolszewickie. I wśród Ukraińców. Niepewność jutra, brak artykułów pierwszej potrzeby, horrendalnie wysokie ceny ochłodziły miejscową ludność niepolską. Powiadają chłopi białoruscy – Polacy przez 20 lat nie potrafili nas zrobić Polakami – bolszewicy zrobili to w kilka miesięcy. Księża dotychczas nie byli ruszani przez bolszewików. Jak tam teraz jest, Bóg raczy wiedzieć. W naszej diecezji postawili tylko pod gruszką ks. Wojdyzię ( nie wiem, czy poprawnie odczytałam nazwisko) w Trzebieszowie i biskupa Sokołowskiego chcieli wywieźć – ale na niczem się skończyło. W Białej ks. Scikiorek (nie wiem, czy poprawnie odczytałam nazwisko) miał miłą niespodziankę – bo mu oficer bolszewicki przyniósł na mszę św. i przyszedł, by nieco „pogoworyt”. Stosunek Niemców do Żydów jest nieprzyjazny. Obrabowali ich, a w Puławach dużo zamrozili – w 27 stopniowy mróz wypędziwszy z miasta. Co do Ukraińców na Chełmszczyźnie i Podlasiu bardzo przyjazny – faworyzuje ich. Na wiadomość o zbliżaniu się bolszewików rozpoczął się odwrót uchodźców zza Buga. Zmęczeni, obrabowani przez bandy ukraińskie, przeważnie na piechotę szły setki tysięcy ludzi do swoich domów. Na tą wiadomość panie ze Śląska i Częstochowy wybrały się też na piechotę do domu pomimo moich uwag, pomimo że ich mężowie mieli przybyć i przybyli. Gościłem u siebie po kilkanaście osób.
Przebywał parę dni p. Wentulez (nie mam pewnośc,i co do poprawnego odczytania nazwiska) z żoną z Warszawy, p. Kotarba z Gdyni, ks. Malisak z Kielc, księża z Bąblina, Łodzi, zakonnicy – oblaci z poznańskiego. Przewinęło się kilkunastu oficerów – którzy się u mnie przebierali. Przyjechał kapitan Srez, z którym zamieniliśmy się na konie – przybył też p. Liszka, o którym już wspominałem.
29 września jeździłem na odpust św. Michała do Kocka. Odpust był cichy. Niemców w Kocku nie było. Dużo było żołnierzy z karabinami na plecach.
W niedzielę tj. 1 października doszły do nas wiadomości, że wracające nasze oddziały rozbiły trzy samochody pancerne pod Leszkowicami – że w Kocku dużo już naszego wojska, że most na szosie spalony i przy nim ustawione karabiny maszynowe.
W poniedziałek około godziny 9-tej donieśli nam od szosy, że dużo wojska niemieckiego samochodami pojechało do Kocka i Serokomli. A jeszcze jedno – nauczyciele Rosolski i Deputat raniutko wybrali się do Łukowa rowerami po pensję – której nie wypłacił inspektor Strzałkowski. Dojechali tylko do Serokomli i spotkali się z dużą dosyć ilością wojska, które im nie radziło jechać do Łukowa – bo będą mieli kłopoty z powrotem do domu.
Około 10-tej godziny rozpoczął się bój ostatni na ziemiach polskich w 39r. – sławny bój – gdzie dzielność naszego żołnierza okazała się w całej pełni – jakby jako zaprzeczenie, że porażka nasza to nie tchórzostwo naszego wojska. Godzinami staliśmy za stodołami i patrzyliśmy na szosę kocką, czy nie cofają się Niemcy. Nie myśleliśmy o niebezpieczeństwie, pragnęliśmy, by ten bój do nas się przysunął, bo to byłoby oznaką, że nasi zwyciężają.
Kocka broniły dwa samodzielne bataliony Oleg i Wilk. Biedny był batalion Oleg, bo był bez kasków i łopatek. Składał się z kompanii żołnierzy, kompanii pińskich marynarzy i kompanii śląskiej policji. Bili się do wtorku wieczora – rozbici zostali, kiedy już zabrakło amunicji . Byli we wtorek mało wspierani artylerią. Zginęło około 70 żołnierzy. Niemcy stracili baterię armat, kilka samochodów pancernych i kilkuset żołnierzy. Kock został częściowo spalony. Kościół i wikarówka spalone doszczętnie. W środę rano przebierali się u mnie podporucznik i podchorąży z jednego z tych batalionów.
Pod Serokomlą i Wolą Gułowską walka trwała 4 dni. Po polskiej stronie były rozumie się mocno zdekompletowane dywizja Kleeberga, brygady Skrzyńskiego i pułk Eplera, grupa Brzozy-Brzezińskiego. Wybitnie dzielnie spisywały się oddziały kawalerii. W poniedziałek pod Serokomlą wzięto 170 żołnierzy do niewoli i rozbito 4 samochody. Zginęło kilku wyższych oficerów niemieckich. Co do strat – to Niemcy przyznają się – że stracili około 3000 ludzi. Naszych padło około 300 żoł. Niemcy sprowadzili aż dwie dywizje zmotoryzowane. Nasi poddali się – gdy już nie było pocisków artyleryjskich.
Naszego wojska było według Niemców 14 tysięcy- według zdania jednego z naszych oficerów 8 tysięcy. Spalone zostały Serokomla, Wola Burzecka, częściowo Wola Gułowska i niektóre kolonie. Najbardziej ucierpiał kościół w Woli Gułowskiej – choć nie został spalony.
Po wejściu do Serokomli Niemcy zabili 43 ludzi, mszcząc się na bezbronnych za swoje straty. Wielu wywieźli do Radomia- skąd puszczeni i obrabowani wracali na piechotę do domu.
W tym czasie za Wieprzem w Mesznie pokazał się oddział kawalerii, szwadron chciał się przyłączyć do walczących, ale miał bardzo konie pomęczone i głodne. Dostarczyłem im ofiarowany przez p. Kuszlla owies. Potem już nie mogli . Zdradzeni przez Zygę Artura, uprzedzeni przeze mnie, przenieśli się w stronę Chudowoli – a potem gdzieś znikli.
Bolszewicy wrócili za Bug. Przez dwa tygodnie odpoczywały u nas w Łysobykach dywizje z ostatniego boju – rozumie się niemieckie dywizje. Zachowywali się poprawnie – tylko Żydów pławili w stawach. W tym czasie umarł ksiądz prałat Deliwka ( nie mam pewności, czy poprawnie odczytałam nazwisko). Byłem na jego pogrzebie.
W połowie października nocowały w Łysobykach oddziały niemieckiego landszturmu idące na obsadzenie granicy na Bugu. Nocowało u mnie dwóch oficerów – porucznik i podporucznik. Pierwszy mówił po polsku – pochodził z Kępna w Poznańskiem, matkę miał Polkę. Był urzędnikiem samorządowym. Drugi był administratorem dóbr ks. Henryka Pruskiego – bardzo inteligentny, mówił nieźle po francusku i trochę po angielsku. Z urzędnikiem prowadziliśmy dyskusję na temat wojny. Powiedziałem mu – że Polska będzie od morza do morza. Rozumie się – usiłował przekonać mnie, że Niemcy zwyciężą, bo się dobrze przygotowali.
10 listopada wyjechaliśmy z p. Kuszllem do Warszawy. Jechaliśmy bydlęcemi wagonami, któremi przeddzień wieziono konie. Nastroje wśród podróżnych były więcej niż dobre. Wieści z frontu zachodniego, porażka Niemców dochodziły do ludzi – a ci się entuzjazmowali. Warszawa przedstawiała sobą bardzo przykry widok. Zwaliska i zwaliska. Komunikacji żadnej. Wszystko na piechotę. Mieszkańcy mocno przygnębieni. Warszawa bowiem przeszła wielkie cięgi. Od 13 do 29 była odcięta od świata i w ogniu. Obrona Warszawy była dzielnie prowadzona i żeby nie samoloty – to byłaby niezdobyta, chyba głodem. Ten się już dał odczuwać. Kartofle kosztowały 5 zł kilogram. Brak wody i światła zdecydował o poddaniu się. Niemcy stracili około 60 tysięcy. Nasi około 15 tysięcy żołnierzy. Cywilnych za to zginęło około 100 tysięcy ludzi. Warszawa utrzymała honor polskiego żołnierza. Gdy przybyłem do Warszawy, odbywało się aresztowanie księży i oficerów w obawie rozruchów w dniu 11 listopada. Aresztowano 14 księży. Inni ukryli się w domach świeckich przebrani po cywilnemu. Mnie jakoś nie zaczepiano – choć włóczyłem się po Warszawie. W ogóle stosunek Niemców do księży jest nieprzyjemny, nawet okrutny. Gdziekolwiek przyszli, a zwłaszcza do większego miasta, księży aresztowano i trzymano jako zakładników. W Poznańskiem i na Pomorzu rozstrzelano około 50 księży – dużą ilość wywieziono. W naszych okolicach rozstrzelano w Kamionce dwóch – ks. Giwtowka (nie wiem, czy dobrze odczytałam nazwisko) i wikarego. Z Łukowa, Białej Podlaskiej, Kocka księży wywieziono.

Kazimierz Kuszell, właściciel majątku w Przytocznie. Towarzysz księdza w czasie podróży do Warszawy.


Walki w Woli Gułowskie w 1939rj. Zdjęcia pochodzą ze strony – Wola Gułowska i Okolice





Rękopis ks. Kazimierczaka