Historia przebudowy kościoła w Łysobykach (obecnie Jeziorzany) – cześć czwarta

Budynek kościoła to najwspanialszy zabytek Jeziorzan. Historię jego przebudowy opisał w kronice ks. Jan Kazimierczak. Aby przybliżyć zainteresowanym jak przebiegał remont świątyni, postanowiłam cyklicznie publikować kolejne fragmenty kroniki. Dzisiaj część czwarta. Za pomocą (…) zaznaczałam te wyrazy, których nie mogłam odczytać. […] – w nawiasach kwadratowych zaznaczyłam pominięte fragmenty kroniki.

Prócz organów, które gdzieś tam! Robić się mają, musiałem rozpocząć i inną robotę na miejscu – by parafianie widzieli. Rozumie się w niewielkim zakresie, by i na organy ze zbiórki coś ostało. Projektowałem sobie zrobić wszystko na zewnątrz kościoła – gzymsy, portyk, tynki. Tak samo i umalować kościół wewnątrz. Groza wojny pokiereszowała mi plany. Zbiórka nie wystarczyła na choć częściowe pokrycie wydatków – kredyt był dosyć trudny. Musiałem się zadowolić frontem kościoła i umalowaniem (…) częściowo techniką kazeinową.

U progów malowania. O malowaniu myślałem już dawno. Przypominali mi o tem różni pokojowi malarze- składając swoje oferty i zapewniając o umiejętności swojej. Sprawa była nieaktualna – więc słuchałem cierpliwie owych wywodów. Ale jak sprawa zbliżała się, począłem o niej myśleć. W 1937r. malował ks. Kiesa Antoni kościół swój w Okrzei – ale sprawę tą tak uczenie i z takimi przygotowaniami przeprowadzał i za tak wysoką cenę, że ja chociaż słuchałem tych mądrości – nie brałem sobie do serca i notowałem w pamięci jego wywodów . W moim kościółku wystarczał jeden kolor – bez żadnych obrazów i deseni – więc zbyt duża mądrość nie była potrzebna. A jednak nie miałem racji – malowanie kościoła nie jest wcale rzeczą błahą tak z technicznego jak i gospodarczego względu. Trzeba się było więcej zainteresować. Bo jak zobaczymy później wpadłbym na całego.

W Okrzei wśród malarzy pracował Wodyński Jan – asystent Pękalskiego, profesora Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie – ten sam, który malował obraz w wielkim ołtarzu. Przyjechał z Okrzei do mnie – aby zobaczyć kościół i porozmawiać w sprawie malowania obrazu. Rozmawiałem z nim na temat malowania ścian techniką ”Keima”. Nie umiał mnie zorientować, za ile najtaniej dałoby się zrobić – bo to jego niespecjalność. Obiecał mi dać odpowiedź kiedy indziej – jak się poinformuje u znawców w tej dziedzinie. Za drugiego pobytu w Łysobykach – jak przyjechał dobić targu z malowaniem obrazu – odradził mi – że technika „Keima” nie nadaje się, bo ściany były zmywane kwasem solnym i zresztą metr kwadratowy tej techniki będzie kosztować 5 (pięć) zł. Radził mi zastosować „Kazeinową” technikę, która będzie tańsza i równie trwała. Obiecał mi przesłać odpowiedniego malarza. W styczniu otrzymałem list od owego malarza Borysa Borkowskiego z ofertą 3 (trzy) zł za metr2. W marcu otrzymałem jeszcze jedną ofertę z Warszawy od Sujawskiego – 2 zł 25 gr. Były to jeszcze projekty – chęć zorientowania się co do ceny – ostateczną decyzję pozostawiłem jak zwykle p. inżynierowi. W tym wypadku i on się nie znał. Inżynier polecił mi p. Popłomyka, malarza pokojowego z Lublina jako bardzo solidnego i znającego swój fach rzemieślnika. Rzeczywiście jest bardzo solidnym. Przyjechał do Łysobyk i zorientował mnie co do różnych technik malowania w zastosowaniu do kościoła.

Różne są techniki malowania:

10 klejowa – do kościoła się nie nadaje.

2o kazeinowa – tylko w suchych kościołach, bo pleśnieje.

3o tempera – używa się przy malowaniu obrazów na ścianach, ale tak samo musi być suchy kościół bez wilgoci

4oolejna – tylko do lamperii w wysokich kościołach, gdzie lamperie są dopuszczalne – w niskich pomniejszają jeszcze kościół

Wszystkie wskazane wyżej techniki wymagają suchych niewilgotnych kościołów – bo jako pochodzące z organicznych materiałów fiksatywy mają skłonności do pleśnienia.

5osgraffito – jest to właściwie rzeźba w tynku.

6o„keiura” – farby mineralne, trwała, można myć dużo wymagająca. Kto nią nie robił – nie można mu powierzyć roboty. Potrzebne jest mleko słodkie do mycia tynku pod tą technikę – raczej pod te farby

7o „al. fresco” – najtrwalsza, najpiękniejsza i najdroższa technika.

Plan robót przy kościele w tym roku ułożyłem następujący – maj i czerwiec roboty murarskie, lipiec malowanie, sierpień i dalsze miesiące organy. Roboty murarskie prowadził z ramienia spółdzielni murarzy lubartowskich Grzegorczyk – murarz z Lubartowa – człowiek bardzo sumienny i murarz bardzo dobry. Miał roboty prowadzić Strudziński, ale że pogniewał się z organistą Grotnikiem z Łysobyk – więc musiałem zrezygnować z jego usług, żeby nie być świadkiem ciągłych scen, zwłaszcza że Strudziński był nieopanowany, i nie utrudniać sobie w zbieraniu składek – przy czem dosyć dużą pomoc okazywał mi Grotnik. Roboty ciągnęły się prawie do połowy lipca. Przy ,końcu robót murarskich przystąpiłem do wykonania kolumn. Wykonał je Lisowski, rzeźbiarz z Lublina. Najpierw z gipsu zrobił model – potem z grysiku marmurowego kolumny. Po stężeniu nastąpiło młotkowanie (hamerowanie)i ustawienie.

W tym czasie sprowadziłem farby i fiksatywę od firmy „Kosek i S-ka” z Łodzi. Farby sprowadziłem w porozumieniu się z inżynierem i Popłomykiem w jednym kolorze. Farba była droga. Gdybym sprowadzał w porozumieniu z malarzem, który potem malował – mógłbym z jednakowym pożytkiem sprowadzić farby za 1.60 zł kilogram. Za farbę, którą sprowadziłem, zapłaciłem 4 zł. Farb sprowadziłem tylko na główną nawę i prezbiterium – na całość nie miałem pieniędzy.

Kiedy już roboty zbliżały się ku końcowi- napisałem do Popłomyka – żeby przyjechał. Odpowiedzi na list nie otrzymałem. Napisałem po raz drugi – było znów echo. Prosiłem p. Lisowskiego, by osobiście wstąpił do niego i porozumiał się co do terminu rozpoczęcia robót. I otrzymałem taki list. Podpłomyk ma dużo roboty, może przyjechać dopiero we wrześniu. Co do farb – to trzeba się jeszcze porozumieć – bo w Lublinie zrobiono próby – farby te na ostrym tynku źle się nakładają. „Psia krew”! zakląłem. „to po diabła kazaliście mnie sprowadzać farby”. Było to jednak inaczej. W Lublinie pomalowali tą techniką dwa fronty domów. Pomalowali malarze, którzy nie znali jeszcze tej techniki, sądzili, że to wystarczy farbę rozmieszać i na tynk położyć. Okazało się, że zrobili głupstwo, narażając właścicieli domów na duże straty. Farby się źle układały – bo albo odpadały zupełnie, albo tak dużo występowało plam, że było brzydko. Popłomyk jak to zobaczył – uciekł od mojej roboty. Uczciwie zrobił, że mnie nie naraził na kompromitację – źle zrobił, że się nie przyznał co do swojej niekompetencji. Wobec powyższego udałem się natychmiast do Lublina do malarza artysty Kuleckiego – który w międzyczasie się do mnie zgłosił. Pierwszym pytaniem, jakie jemu stawiałem – było czy zna tę technikę, czy umie temi farbami malować. Odpowiedział, że tak. Skończył akademię, tego się uczył, itd. Zawarłem z nim prowizoryczną umowę – zastrzegając sobie ostateczne danie odpowiedzi na środę tegoż tygodnia. Zastrzeżenie powyższe zrobiłem dlatego – że z rozmowy wyczułem – że i on nie umie tą techniką malować. Pomyślałem – muszę porozumieć się jeszcze z ks. Kiesą z Okrzei.

Po przyjeździe do domu zatelefonowałem do ks. Kiesy – meldując swój przyjazd do Okrzei. Będąc tam za radą ks. Kiesy pojechałem do Żelechowa, gdzie przy kościele pracował p. Józef Sławiński, profesor Szkoły Zdobniczej w Warszawie – spec od tej techniki i zaprosiłem go – by wybawił mnie z tego kłopotu i pomalował kościół. W zakrystiach i kaplicy zastosował kazeinową technikę – bo nie starczyło fiksatywy i farb, a sprowadzić nie było kiedy. Powoskował też kapitele – używając jako kleiwa jajka z octem (tempera). Malowanie się wszystkim podobało. Kościół przybrał wygląd wspaniały. Nawet Niemcy, którzy oglądali kościół, wyrażali się „schörze kirche”.

Rachunek robót

Na tych słowach kończy się pierwsza część kroniki. W dalszej części ks. Jan Kazimierczak prowadził kronikę „na sposób roczników”. Z tej części zamieszczam tylko te informacje, których nie ma w części pierwszej.

Rok 1929

Dnia 28 lipca otrzymałem nominację na Łysobyki. 16 sierpnia do nich przybyłem. 19-go zdjęliśmy dach z kościółka. Nabożeństwo zostało przeniesione do prowizorycznej kapliczki – której tylną ścianę stanowiła ściana szczytowa od strony kościoła plebania. Podczas rozbiórki dachu przez cieślę Płodzienia z Łysobyk mało nie zostałem zabity przez siekierę, która spadła z toporzyska i spod stropu zleciała na ziemię o 5 ctm od mojej nogi. Roboty przy kościele prowadzone były do dn. 20 grudnia – 21 go grudnia przeniesione zostały nabożeństwa do kościoła – w którym aż do przyszłego roku zostały rusztowania.

1934r.

W roku tym podjąłem nadal roboty przy kościele. Ażeby to łatwiej poszło, urządziłem tygodniowe rekolekcje w maju. Prowadzili oo. Redemptoryści. Rekolekcje się udały. Prawie wszyscy parafianie wzięli udział w naukach. 30 osób tylko nie chodziło na nauki w tem dwory. 50 osób nie było u spowiedzi. Rekolekcje kosztowały około 700 zł.

Korzystając z rekolekcji, chciałem doraźnie zarobić na kościół. Zamówiłem w „Bibliotece Religijnej” we Lwowie obrazki z fotografią kościółka i swoją oraz ze św. Stanisławem i S.P. Jezusa- miały być wielkości pocztówki. „Biblioteka Religijna” wywiązał się źle. Zrobiła mi obrazki dużo większe – mało pokupne. Sprzedałem około 900 sztuk po 50 gr. Zarobiłem zaledwie trzysta kilkadziesiąt złotych, sprowadziłem 4 tysiące.

1935 roku

Wczesną wiosną ruszyłem z robotami. Tynkowałem kościół wewnątrz. Zbiórki i kłopoty z brakiem gotówki tak mnie wyczerpały, że musiałem wyjechać na odpoczynek, kuracje odbyłem w Truskawcu. Wracając z powrotem- zamówiłem chrzcielnicę z alabastru u Tyrowicza we Lwowie.

1936r.

W lutym wyjechałem do Bielska w sprawie posadzki. Zrobiłem umowę z Borgezem Ryszardem (…) 6 po 18 zł od metra2 posadzki, a 30 zł kolumn.

1937r.

Byłem w karnawale w Poznaniu, gdzie zamówiłem lampę wieczną, figurkę Chrystusa Pana oraz ołtarz. Rzeczy te przyszły. Ołtarz i lampa, ponieważ były patynowane, nie bardzo się podobały. Zwłaszcza niektórzy z łysobyczan np. Bujek Stanisław, Grabek Jan bardzo krytykowali. Nie zwracałem na to uwagi – bo przecież zawsze, jak się zwłaszcza dłuższy czas buduje, znajdzie się jakiś domorosły artysta, który ma swój gust, swoje zdanie. Lepiej się tem nie przejmować. Swoją drogą kościółek w Łysobykach nie jest w guście ludowym – może stanąć w największym mieście i nie będzie się wstydził.

1939r.

Rozpoczęliśmy ten rok z tem przekonaniem, że będzie wojna. Przynajmniej ja byłem święcie przekonany i wszystko robiłem – aby wojnę wykorzystać. W karnawale poszedłem po kolędzie – zbierając na żyrandol. Miałem duże długi – składki wpływały ospale, zostali bowiem najgorsi (…). Nie dawałem sobie rady. Zbierając na żyrandol, spłacałem długi. W marcu zrobiłem zebranie parafialne w sprawie nowej składki na tynkowanie zewnętrzne, malowanie i organy.

Najtrudniej było przeforsować organy – bo krzyk robili nieprzyjaciele organisty. Przeforsowałem jednak zaproponowawszy parafianom wybór komitetu po dwóch z każdej wsi. Komitet ten nie na wiele się przydał – bo kiedy przyszło podpisywać umowy, to niektórzy (…), ale samym wyborem zamknęło się usta krzykaczy.

Roboty moje utrudniła mobilizacja w marcu. […] Wobec parafian nie okazywałem swego przekonania, że wojna na pewno będzie, przynajmniej publicznie – a to dlatego, by mi składki dawali – bo tak składki nie szły jak dawniej. Ale wewnątrz byłem przekonany i dążyłem, aby wszystko przed wojną wykończyć. . Sprowadziłem żyrandol – choć miałem trudności. Piotrowski, który ten żyrandol robił domagał się pieniędzy, a ja nie miałem. […]

W poniedziałek ( 4 września) wybrałem się do Warszawy. Chciałem dowiedzieć się , jak sprawa z organami – chciałem zabrać lufcik od witraża w kościele, który był w reperacji. Chciałem zobaczyć ile jest prawdy w tem, co mówili uciekinierzy o Dęblinie. Wsiadłem rano w autobus, który jeszcze chodził w Przytocznie i pojechałem. […] Do Warszawy przyjechałem na parowozie i nocowałem w Grand Hotelu. Przyjemnie wyglądała Warszawa w nocy bez świateł – jak jakiś (…) – tylko brakowało śmiejących się par. Na Krakowskim Przedmieściu widziałem długi szereg tanków. Na następny dzień zabrałem lufcik i udałem się na Grochów do wytwórni organów. Byłem legitymowany i musiałem udać się do komisariatu. Ludność Grochowa była podniecona – w poprzedni dzień był nalot i dosyć mocne bombardowanie. We wszystkich widziano szpiegów – tem się tłumaczy i moja przyjemność. […] Po porozumieniu się z firmą ustaliliśmy koszt organów na 24 tysiące oprócz tego tysiąca wpłaconego przed wojną. Cena niewysoka – bo wszystkie towary poszły przynajmniej pięciokrotnie w górę. Gospodarze mają i mniej cenią pieniądze. Odpowiednio postawiona sprawa na ambonie sprawiła – że do dziś zebrałem 19 tysięcy, a brakujące 5 tysięcy to w toku montażu z łatwością zbiorę. Z tej racji jeździłem 5 razy do Warszawy w ciągu zimy- odmroziłem sobie twarz i woziłem pieniądze. Montaż organów rozpocznie się około 20 b.m.

Zdjęcia ukazujące organy i księdza w bryczce pochodzą z książki T. Nieśpiałowskiego „Czas grozy i oporu”.

W tym domu (okna od ulicy) przy ulicy Kościelnej mieszkali p. Adameczkowie, rodzice Reginy Madyjewskiej. Kiedy przebudowywano kościół mieszkał u p. Adameczków Studziński – murarz, który wykonał m.in. posadzki. Wejście do tej części domu znajduje się po drugiej stronie

Dodaj komentarz